Kilka dni temu miałem okazję prowadzić jedną z tych rozmów, które wieszcz Adam nazwał niegdyś „długimi, nocnymi rodaków rozmowami”. No i było też o duchach. Przypomniały mi się zatem wszystkie te stare zamki, z którymi miałem do czynienia, a ostatnim z nich był akurat Stary Zamek w Płotach.
Kilka miesięcy temu miałem przyjemność trafić tam na spotkanie autorskie. Małe miasteczko, w którym stoją aż dwa wielowiekowe zamczyska. Spotkanie odbyło się właśnie w tym starszym, nazywanym zresztą od dawna „Starym Zamkiem”, ponieważ to tam dzisiaj mieści się Biblioteka Publiczna Gminy i Miasta Płoty.
Po spotkaniu zaś miałem okazję obejrzeć zamek, od piwnic wręcz aż po dach, co dla mnie jako architekta oczywiście było gratką, mimo, że zamek już wcześniej widziałem. Obejrzałem ponownie ogromny, majestatyczny kominek na parterze, sklepienia, stare kamienne mury wyzierające spod wielokrotnie tynkowanych ścian, a później schodami w wieży dotarłem aż na jej szczyt, gdzie mieści się pewna bardzo tajemnicza sala. Oprowadzający mnie gospodarz, wspinając się ze mną na schody, opowiadał, że biblioteka ma ogromny problem z tą salą. Cokolwiek by nie robić… wietrzyć, wypędzać, zamykać potem szczelnie, wieszać jakieś odstraszacze to i tak wracają, Nie ma na nie siły… To mówiąc otworzył drzwi, a mi opadła szczęka. Salka na szczycie wieży, niewielka, z oknami wychodzącymi na trzy strony świata, a w niej pod sufitem kłębił się ogromny rój much! Jak w jakimś dreszczowcu o nawiedzonych domach. Nawet słychać było jednostajny, groźny pomruk.
- Nie ma na nie żadnej siły – westchnął za moimi plecami gospodarz…
Traf chciał, że jakiś czas później, robiąc research do nowej książki, natknąłem się na ciekawe informacje na temat tego miejsca…
Historia tego zamku, nierozerwalnie zresztą związana z drugim, nieco młodszym, to historia malownicza wręcz jak bajka. Oba zamki zaś nierozerwalnie wiążą się ze starym pomorskim rodem von der Osten.
Najpierw stała tutaj (nie wiadomo dokładnie jednak gdzie) rycerska wieża mieszkalna, którą wzniósł Dobiesław z Otoka, rycerz z drużyny szczecińskiego księcia. Później wieża została zrujnowana lub opuszczona, a nową siedzibę, nazywaną do dzisiaj Starym Zamkiem wybudował kolejny pomorski rycerz Henning von Heydebreck. Heydebreckowie wpadają jednak w niełaskę książąt i już w połowie czternastego wieku dobra przechodzą na własność kolejnych rycerzy i zawadiaków, by w końcu w 1367 trafić w ręce rodu von der Osten, który został tutaj do końca drugiej wojny światowej.
Prawie sześćset lat rodzinnej historii i dziesiątki pokoleń związane z tym samym miastem. Ze stuletnią jednak przerwą…
Gdy w 1572 roku bankrutuje słynny dom bankierski Loitzów ze Szczecina, do czego, nie spłacając długów przyłożył się król Polski Zygmunt II August, ówczesny pan na Płotach, Wedige von der Osten zostaje zmuszony do sprzedania za cenę czterdziestu tysięcy talarów zamku oraz połowy miasteczka. Kupuje je Hermann von Blücher z Demmin, a niemogący się pogodzić z utratą rodowej siedziby Wedige buduje tuż obok mniejszy, ale prawie bliźniaczy zamek, w którym powiela nawet ogromny kominek ze starej siedziby. Od tej pory miasteczko dzielą po połowie dwa skłócone ze sobą rody, które jednoczy dopiero w 1712 roku małżeństwo Mathiasa Konrada von der Ostena z Klarą, Zofią von Blücher, a całe miasto wraz z dwoma zamkami ponownie wraca do Ostenów.
Młoda para już wtedy mieszkała jednak w tym nowym zamku, leżącym u stóp wzgórza na którym wznosił się stary. Stary zamek pełnił pewnie wówczas rolę zbrojowni, starej romantycznej siedziby, ale także wielkiego muzeum…
Mathias Konrad był bowiem postacią niezwykłą. Tajny nadradca finansowy oraz prezydent Kamery Finansów, Wojny i Domen Królewskich, prywatnie zaś kolekcjoner pamiątek historycznych z Pomorza, artefaktów z czasów Gryfitów i z czasów pogańskich, różnych tajemnych urządzeń, planów, map (a może i map ukrytych skarbów
). Ponadto, członek rozmaitych elitarnych zgromadzeń, w tym najbardziej tajemniczej organizacji ówczesnej Europy - różokrzyżowców.
I to on właśnie dobudował nad wieżą starego zamku kolejną kondygnację, w której umieścił tajną salę spotkań, gdzie odbywały się pewnie nocami, przy księżycu i przy świetle świec obrady tej potępionej później przez kościół tajnej organizacji. Obecnie wiodą tam schody w wieży, ale niegdyś, żeby tam się dostać trzeba było przejść tajnym przejściem przez strych.
Krótko potem, w czasie wojny siedmioletniej zamek został uszkodzony, a sto lat później spłonął i w stanie zabezpieczonej, romantycznej ruiny przetrwał do czasów wojny, kiedy to wkraczające do Płotów sowieckie bydło, dla draki ostrzelało go z dział.
Manifest różokrzyżowców głosił potrzebę ogólnoświatowej reformy i powstrzymanie moralnego i przede wszystkim intelektualnego upadku. Zakon głosił konieczność zjednoczenia wszystkich chrześcijan oraz postęp naukowy widziany jako współpracę uczonych.
W Płotach wojnę przetrwał ogromny bezcenny księgozbiór, który został rozparcelowany potem po muzeach całej Polski. Cenne, dawne wyposażenie zamku oczywiście rozkradziono. Kolekcja brukselskich gobelinów z połowy siedemnastego wieku, zbiory bezcennych numizmatów i białej broni zostały zniszczone lub wywiezione przez sowietów i tylko część z tych zbiorów została uratowana i wywieziona przez ostatnich właścicieli do Niemiec. Wielowiekowy trud gromadzenia skarbów kultury, nauki poszedł na marne.
Nie żebym twierdził, żeby dawna sala spotkań różokrzyżowców na szczycie wieży była nawiedzona, ale….
Na zdjęciach stary zamek, nowy, kominek w starym zamku zaraz po wojnie i dzisiaj oraz widoki archiwalne. Zdjęcia ze strony biblioteki w Płotach, strony Płotów na Facebooku oraz moje własne.